12 maja 2024r. Imieniny: Pankracego, Dominika, Domiceli
Gospodarz strony: Andrzej Dobrowolski     
 
 
 
 
   Starsze teksty
 
Gorsi niż Janusz Palikot

          Janusz Palikot publicznie ogłosił, że występuje z Kościoła i zachęcił Polaków do tego samego. Jest to postulat sprzeczny z zamysłem samego Założyciela Kościoła, który dobrze wiedząc, że ludzie są źli (łącznie z apostołem Piotrem), zadecydował żeby jednak tworzyli świętą wspólnotę pielęgnującą Jego przesłanie. Czy może być postępowanie gorsze dla chrześcijaństwa niż oddzielanie chrześcijan od Kościoła?

         
Apel Palikota zastał mnie zanurzonego w lekturę książki „Koń trojański w Mieście Boga” Dietricha von Hildebranda (księgarnia www.xlm.pl ). W jej zakończeniu znalazłem odpowiedź na to pytanie.

         "Dostatecznym powodem do smutku jest już to, że ludzie tracą wiarę i opuszczają Kościół, jednak dzieje się znacznie gorzej, kiedy ci, którzy w rzeczywistości wiarę stracili, pozostają w Kościele i usiłują – niczym termity – drążyć wiarę chrześcijańską, oznajmiając, że interpretują chrześcijańskie objawienie tak, by odpowiadało ono nowoczesnemu człowiekowi.

           Pragnę zakończyć tę książkę apelem do wszystkich, których wiara nie uległa korozji, aby wystrzegali się owych fałszywych proroków, którzy zabiegają o ekstradycję Chrystusa do miasta świeckiego, analogicznie do tego, jak Judasz wydał Jezusa w ręce jego prześladowców.”

           Skąd te ostre słowa?

           Po drugim soborze watykańskim pojawił się w Kościele nurt zmian „uwspółcześnienia”, nieuczciwe powołujący się na rzekome postanowienia soboru, a wprowadzający zmiany tak głębokie, że prowadzące do utraty jego tradycyjnej tożsamości. (Problem jest ciekawy także dla niechrześcijan obserwujących analogiczne procesy w innych instytucjach, np. ogłoszenie komunistów - którzy utracili wiarę w komunizm - że komunizm będzie teraz popierał własność prywatną ziemi i fabryk, zamiast zadeklarowania przez nich, że odchodzą od komunizmu. Przez takie deklaracje dochodzi do niezwykłego zamętu pojęciowego w wielu miejscach świata).

           Von Hildebrand różnicuje działania postępowych katolików i prawdziwy cel chrześcijaństwa. Oto trzy jego myśli.

          „Miejsce kategorii prawdy i fałszu zajęło pytanie, czy pogląd pewien jest dziś czynny, czy też należy do epoki minionej; czy jest aktualny, czy też przestarzały; żywy czy martwy. Pytanie o to, czy coś jest żywe i dynamiczne wydaje się ważniejszym aniżeli pytanie, czy jest ono czymś prawdziwym i dobrym. To zastąpienie jest symptomem intelektualnego i moralnego rozkładu. /…/ Najbardziej uderzającym przykładem wyłącznego zainteresowania taką historyczno-społeczną żywotnością (a zarazem przykładem towarzyszącej tej wyłączności eliminacji pytania o prawdziwość) jest brednia Bóg umarł oraz zakres w jakim wyrażenie to traktowane jest poważnie. Jest oczywiste, że nie może ono znaczyć nic innego jak tylko to, że wiara ludzkości w Boga jest już martwa. W tym sensie mówimy, że Apollo umarł, czy też – że [faun] Pan umarł. Pytanie: Czy Bóg w rzeczywistości istnieje? oczywiście w najmniejszym stopniu nie interesuje naszych intelektualnych przedsiębiorców pogrzebowych, ponieważ kiedy pada to metafizyczne pytanie, odpowiedź może być tylko dwojaka: bądź, że Bóg istnieje, bądź, że nie istnieje. Powiedzenie, że kiedyś Bóg istniał naprawdę, a następnie umarł, jest kompletnym nonsensem, sprzecznością na mocy znaczenia terminów. Ale prawda została zdetronizowana.”

             Chrześcijanie postępowi uwspółcześniając myślenie i przyjmując zmienną „logikę prawdy międzyludzkiej” głoszonej przez nowe filozofie, poddają się modzie intelektualnej, a ze sobą pociągają w tę stronę cały Kościół, psując go. Odstępują od kontemplacji wiary, że Bóg istnieje naprawdę (transcendentnie), a nie tylko w myślach ludzkich (immanentnie). Szukają go wyłącznie „wśród bliźnich”, i tylko w nich „miłują Boga”. Tymczasem klasyczne, greckie pojmowanie Prawdy i Boga, niezależnych od mniemania ludzi, dawało człowiekowi podstawę wiary w swą niepowtarzalną wartość, w swą wolność i własność, i broniło go przed mniemanologią stosowaną mediokratów. Nic dziwnego, że tam gdzie wiara w stały punkt odniesienia w Bogu ustąpiła wierze w „prawdę czasu” współczesnych mniemań, ludzie rozpoczynają dzień od radiowych wiadomości, by dowiedzieć się, jaka  d z i ś  jest „prawda”.

            A teraz von Hildebrand co nie co o postępie, do którego chcą równać uwspółcześniacze religii.

            „Współczesnemu postępowi w wymiarze materialnym towarzyszy dehumanizacja.

             Ogromny postęp, który nadal będzie dokonywał się w naukach przyrodniczych, w wykorzystywaniu przyrody, w dziedzinie technologii i medycyny, bynajmniej nie upoważnia nas do mówienia o ogólnym postępie ludzkości w historii. Dla każdego kto ma wyczucie kultury, kolosalny upadek w dziedzinie współczesnej sztuki, architektury i muzyki jest czymś, co się rzuca w oczy. A nikt nie może zaprzeczyć, że mamy do czynienia z powszechnym upadkiem w dziedzinie filozofii. Jeżeli porównamy filozofię Platona i Arystotelesa, św. Augustyna i św. Tomasza czy Kartezjusza z pozytywizmem logicznym, pragmatyzmem i behawioryzmem, które to kierunki wywarły tak duży wpływ na życie współczesne, jest niemożliwe, byśmy mogli mówić uczciwie o postępie. To samo dotyczy rytmu życia, obyczajów, a przede wszystkim norm moralności. Nie jest również tak, aby dokonywał się postęp pod względem szacunku i głębi – to znaczy, pod względem prawdziwego humanizmu.

             Co więcej, można zaobserwować oznaki postępującej dehumanizacji. Jest ona zamaskowana przytłaczającym wszystko postępem materialnym. Jednakże nie ulega wątpliwości, że w parze z tryumfem technologii idzie dehumanizacja w zakresie jakości życia./…/

              Tendencje te mogą nagle zaniknąć; może nastąpić reakcja - by nie powiedzieć zemsta - natury ludzkiej. Wówczas jednak oznaczałoby to tylko, że o historii ludzkiej jako całości nie możemy mówić ani, że jest ruchem w dół, ani, że jest ruchem w górę. Postęp w znaczeniu w pełni ludzkim może wydarzyć się w życiu jednostki lub w pewnych dziedzinach ludzkiej aktywności, a nie w  o g ó l n y c h  osiągnięciach moralnych człowieka i jego podejściu do życia.”

             Otóż to! Skoro tak się sprawy mają, że hasło ogólnego postępu to blaga, to nie można w jego imię modernizować katechizmów. Po co? Żeby nadążyć za Robespierrem, Leninem, Hitlerem i ich kontynuatorami w wersji light?

           Na koniec dla postępowych chrześcijan, którzy chcieliby zwolnić ludzi z indywidualnej wolności praktykowania dobra i zła (a więc i popełniania grzechu, i wyrzutów sumienia), i zastąpić ją „chrześcijańskim socjalizmem”.

          „W kulturowym kręgu Europy, Kanady i stanów Zjednoczonych powszechnym przejawem życia jest poczucie sprawiedliwości społecznej. W danych czasach różnice w materialnych warunkach życia w stopniu nazbyt wielkim uważano za dopust Boży, który w żadnej mierze nie zobowiązuje nielicznych uprzywilejowanych do działania na rzecz poprawy sytuacji członków niższych warstw społecznych. Dziś jednak uznanie praw wszystkich ludzi do stosownego wynagrodzenia i do obrony przed ekonomicznym wyzyskiem weszło w obieg świadomości potocznej. Ten wzrost wrażliwości sumienia przeciętnego człowieka, to powszechne przebudzenie się poczucia odpowiedzialności społecznej, jest niewątpliwie najbardziej pozytywną cechą umysłowości naszej epoki.

          Jednakże w parze z nią idzie zbyt wielki nacisk na prawa, zanik wdzięczności oraz pełna pychy antypatia wobec darów. Takie postawy prowadzą do dehumanizacji społeczeństwa, do nawyku zastępowania wszelkiej hojności osobistej instytucjonalną legalizacją, do zaniku tej radości, jaką tylko wdzięczność może przynieść, kiedy otrzymujemy coś, czego nie mamy żadnego prawa oczekiwać.

           Oto zło, które zwykle towarzyszy bezwzględnie pozytywnemu zjawisku naszego czasu. Jeśli mamy owoce sprawiedliwości społecznej chronić przed tą skazą, powinniśmy koniecznie uznać zarówno dobro, jak i zło. Będziemy mogli wówczas oddzielić sprawiedliwość społeczną od tyranii, jaka jest zmuszanie ludzi mocą prawa do przyjmowania postaw moralnych, które z samej swej istoty mogą zrodzić się tylko spontanicznie z moralnego sumienia  j e d n o s t k i .”

            Czy ludzie, którzy nie mają doświadczenia grzechu, (np. grzechu zaniechania udzielenia pomocy biedakowi, bo państwo zwalnia ich z tej troski), a więc czy tacy „bezgrzeszni” ludzie zrozumieją odkupienie grzechów? Nie. Toteż „chrześcijańscy socjaliści” rozmontowują rozumienie misji Chrystusa. Chrześcijaństwo jest religią ludzi wolnych, a nie niewolników zwolnionych z odpowiedzialności.

          
Wracając do Janusza Palikota. Nie on jest najgorszy. Gorsi są ci, co pozostając w Kościele, psują go „uwspółcześnianiem”. To oni są „koniem trojańskim w Mieście Boga”, a nie zadeklarowani przeciwnicy.

           A swoją drogą jak to jest, że „obiektywna” telewizja pokazuje apostazję filozofa z Biłgoraja, który nie chce dawać na tacę 20 złotych bo nie wierzy w świętość Kościoła, a nie pokazuje piotrkowskiego przedsiębiorcy Grzegorza Sowy , który wypowiedział ZUS-owi płacenie składki 1000 złotych, bo nie wierzy w socjalistyczną religię powszechnych ubezpieczeń, w „kościół międzyludzki” humanizmu laickiego? Niech każdy płaci za to, w co wierzy!

                                                                                            Andrzej Dobrowolski

Czy żyjemy w czasie cywilizacyjnego postępu czy regresu? Oto dwa wjazdy do Garwolina od strony Warszawy. Projekt nowego przewidział ekrany dźwiękochłonne bez zieleni, stary (widoczny także na pierwszym zdjęciu) – to  aleja drzew.
http://www.czasgarwolina.pl
http://www.czasgarwolina.pl.




























.